niedziela, 30 września 2012

Pięć

Lubimy prowokować i zmuszać innych do pewnych zachowań. Bawi nas ich złość, irytacja i poczucie bezradności, które ich ogarnia. Wystawiamy ich cierpliwość na bardzo poważną próbę. Bawimy się ich losem, wpływając na ich decyzje i można, by pomyśleć, że pokazujemy w ten sposób naszą wyższość nad nimi. W końcu w pewnym stopniu wykonują oni nasze polecenia. Czasem nawet zaczynają się bać tego jak daleko możemy się posunąć. Paradoksalnie jednak pokazujemy w ten sposób swój strach. Udowodniamy, że atak jest naszą jedyną formą obrony i tylko wówczas czujemy się bezpieczni. Wiedząc jak ktoś się zachowa, starannie przygotowujemy swoją linie obrony. Wydaje się, że nie zauważamy jak niebezpieczna zaczyna być ta gra. Wciąż czerpiemy satysfakcję z grania komuś na nosie. Pozwalamy sobie na coraz więcej nie dostrzegając zbliżającego się niebezpieczeństwa. Uśpiony przeciwnik wcale nie jest bezbronny tak jak nam się wydaje. Potrafi zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie, trafiając w nasz najczulszy punkt.
 
Zaciskam mocniej pięści na materiale spodni, gdy jedna z telewizyjnych stacji przerywa nasz ulubiony film w celu podania nagłej i niezwykle ważnej informacji. Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, widząc nieporadną dziewczynę próbującą przepchnąć się z mikrofonem zapewne bliżej centrum całego wydarzenia. Prawdopodobnie to jakaś nowa dziennikarka nie mająca jeszcze żadnego doświadczenia. Poszukująca jednak czegoś wyjątkowego, co pozwoliłoby jej wspiąć się wyżej w drabinie hierarchii. Uśmiech dość szybko znika mi z twarzy, gdy na ekranie pojawia się ujęcie hotelu, a następnie zdjęcie jednego z ambasadorów Egiptu, który wczoraj przyleciał do Londynu. Dzisiaj wieczorem miał spotkać się z Cameronem w celu omówienia dalszej współpracy. Teraz już raczej z nikim nie porozmawia. Najgorsze jednak jest to, że to wydarzenie może odbić się cieniem na angielskiej dyplomacji. To był przecież nasz gość i odpowiadaliśmy za jego bezpieczeństwo. Przymykam powieki i liczę cicho do dziesięciu, próbując za wszelką cenę się uspokoić. Ktoś zaczyna sobie za odważnie poczynać. Zapominając, chyba że znajduje się na obcym podwórku i nie będziemy cały czas biernie obserwować tego co się dzieje. -Far?-Słysząc cichy głos Thomasa, niepewnie odwracam głowę w jego stronę. Widzę jakie wrażenie to na, nim zrobiło. Do tej pory Londyn był spokojnym miejscem i nic takiego nigdy się nie miało miejsca. Przynajmniej nikt o tym nie mówił, wszystko było zachowywane w tajemnicy przed mieszkańcami. Brunet delikatnym ruchem głowy wskazuje na telewizor, czekając na moją reakcję. Pokazywane otoczenie nieszczęsnego hotelu i budynek znajdujący się tuż przy, nim wydaje się dziwnie znajomy.-Czy to nie jest przypadkiem ten bank, w którym pracujesz? Jego pytanie całkiem wybija mnie z tropu. Czuje, że powoli grunt zaczyna osuwać mi się spod nóg. Niewiele myśląc zrywam się z kanapy, zabierając najważniejsze rzeczy i kierując się w stronę wyjścia. Tłumaczę mu szybko, że muszę sprawdzić czy wszystko jest tam w porządku. W końcu odpowiadam za wszelkie zabezpieczenia i sejfy, jakie znajdują się w naszym banku. Dla Thomasa właśnie tak pracuje i zarabiam, w czym jest zresztą część prawdy. Od jakiegoś czasu pomagam zatrudnionym tam specjalistom w ulepszaniu zabezpieczeń. Znajdując się na ulicy, łapie pierwszą, lepszą taksówkę. Sama obecnie nie jestem w stanie prowadzić. Zmuszam kierowcę do nad przepisowo szybkiej jazdy. W tej chwili każda minuta jest niezwykle ważna. Przemierzając boczne ulice Londynu, zaczynam zastanawiać się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. Mieszkam tutaj już kilka lat i nigdy wcześniej nie działo się nic podobnego. Wykroczenia zdarzają się zawsze, jednak ich karanie nigdy nie należało do naszych kompetencji. Działaliśmy spokojnie i zaskakująco komfortowych warunkach. Wydaje się, że teraz wszystko zaczyna się zmieniać. Zatrzymujemy się tuż przy tylnym wejściem do hotelu. Szybko płacę za kurs i wysiadam z taksówki, niemal natychmiast znikając za drzwiami pożarowymi budynku. Nie chcę, żeby ktoś mnie teraz tutaj zobaczył. Wbiegam na czwarte piętro i pokonując długi korytarz, wpadam do pokoju byłego już ambasadora Egiptu. Nie potrafię opanować zdziwienia, gdy zauważam ciało leżące na zakrwawionym prześcieradle. Byłam wręcz pewna, że zdążyli je już stąd zabrać. Podchodzę do łóżka, stając obok mojego szefa, dzięki któremu zostałam wpuszczona do pomieszczenia. Średniego wieku mężczyzna o mocnych rysach twarzy i rysich oczach uśmiecha się do mnie blado, zachęcając do obejrzenia zwłok. Kiwam delikatnie głową, nachylając się nad ciałem denata. Jedynym uszkodzeniem okazuje się być jedynie podcięte gardło. Rana okazuje się być na tyle głęboka , że bez problemu można ujrzeć wewnętrzne tkanki i żyłki, które zostały uszkodzone. Zaschnięta już krew tworzy w niektórych miejscach skrzepy. Jej część spłynęła w dół i została wchłonięta przez materiał koszuli bądź też prześcieradło. Dlatego też w pomieszczeniu panuje charakterystyczny i niezbyt przyjemny zapach krwi, dla niektórych będący wręcz nie do wytrzymania. Szeroko otwarte oczy, zachodzące już krwią i usta wykrzywione w okropnym grymasie mogą świadczyć o bólu i zaskoczeniu jakiego musiał doznać denat. Nienaturalnie rozszarpana i rozciągnięta skóra w pewnych miejscach została zupełnie oderwana od rany. Z lewej strony nacięcia można zauważyć głębszy i nieco zaokrąglany otwór, co może świadczyć o tym, że właśnie od tej strony nastąpiło cięcie. Osoba ta była, więc na pewno praworęczna. Według jednego ze specjalistów użyty został nóż ze specjalnymi ząbkami, o czym świadczy rozerwanie skóry pokrywającej szyję. Sama nie wiem, ile czasu spędzamy w tym pokoju. Przez kilka godzin zabezpieczamy wszystkie przedmioty i przeszukujemy każdy zakamarek z nadzieją, że znajdziemy jakieś dokumenty. Nie wiemy jaki dokładnie charakter miało mieć to spotkanie. Dlatego, tym bardziej niebezpieczne byłoby, gdyby jakieś informacje dostały się niepowołane ręce. Gdy tylko na zewnątrz nieco cichnie, a słońce zaczyna chować się za horyzontem, powoli zaczynamy opuszczać pomieszczenie. Wychodzę z niego ostatnia, tuż za moim szefem. Wiem, że jest na skraju wytrzymałości. Każdy zawsze zachowuje wobec niego respekt i robi wszystko, byle tylko nie wprowadzić go z równowagi, bo wie czym to grozi. Najwidoczniej znalazł się ktoś wystarczająco odważny bądź głupi, aby zagrać na jego nerwach. Schodzimy w bezwzględnej ciszy aż do ostatniego półpiętra. Tam chwyta mnie mocno za ramie i szarpiąc, przyciska do ściany. Przez dłuższą chwilę milczy, resztami sił starając się opanować nerwy i chęć wyżycia na mnie. Wbijając wzrok w moje oczy, przez zęby wymrukuje coś o jutrzejszym spotkaniu, na które mam się obowiązkowo wstawić. W innym wypadku lepiej, żebym nie wiedziała co mnie spotka. Pod naporem jego spojrzenia kiwam jedynie głową na znak zgody. Jego uścisk łagodnieje a na twarzy pojawia się tak charakterystyczny dla niego ironiczny uśmiech. Na koniec dodaje, że nikt nie będzie pogrywał sobie z, nim w taki sposób i jest w tym zapowiedź czegoś szczególnego. Nie tylko walki o wyższe cele i chęci zemsty za wyrządzone krzywdy. Teraz będzie to prawdziwy pokaz siły, poruszonego i rozjuszonego do granic możliwości organu. Uśpionego i czekającego na właśnie taką okazję, by pokazać swą potęgę całemu światu.
-
Przede wszystkim przepraszam, że dopiero teraz i to akurat w takiej formie. Nie wiem czy jest sens publikowania tego odcinka, ale coś musiało się pojawić, a to był jeden z dwóch odcinków, które mam napisane. Ten chyba jeszcze jakoś pasował do reszty. Ostatnio mam totalny zastój i nie wiem szczerze co dalej będzie z moim pisaniem. Może to znak, że czas najwyższy z tym skończyć i dać spokój z tym, do czego się nie nadaje. Chciałabym co prawda skończyć z tym, co zaczęłam, ale zobaczymy jak to będzie. Za ewentualne błędy przepraszam, ale nie mam siły ich sprawdzać.
Pozdrawiam serdecznie.