Powoli przysuwam się na obrotowym krześle do metalowego stołu. Leżące na nim ciało młodego mężczyzny początkowo przyprawia mnie od dreszcze, bowiem nigdy wcześniej nie spotkałam się z ciałem ulegającym początkowej fazie rozkładu. Charakterystyczny zapach powoli gnijących i topiących się tkanek delikatnie drażni moje nozdrza. Zagryzam delikatnie dolną wargę i powoli zabieram się do pracy. Całą swoją uwagę staram się skierować na zwłoki naszego denata. Sprawdzam je milimetr po milimetrze w poszukiwaniu choćby jednego zadrapania czy rany, która mogłaby nadać kierunek naszym poszukiwaniom. Posiadając co najmniej podstawową wiedzę o etapie rozkładu ciał, staram się nie zwracać uwagi na zdeformowane czy nadgniłe tkanki. Sekcja zwłok jednoznacznie potwierdziła nasze przypuszczenia o ingerencji ciał obcych. Nikt nie jest jednak w stanie określić, co to było. Tak poważne uszkodzenia narządów wewnętrznych z biologicznego punktu widzenia nie są możliwe bez naruszenia tkanek zewnętrznych. Tymczasem ciało naszego denata znajduje się w zaskakująco dobrym stanie. Wręcz niemożliwym by uwierzyć, że jego śmierć była czymś naturalnym. Uśmiecham się krzywo, gdy moi towarzysze otwierają przede mną jego ciało, wskazując na kolejne, uszkodzone narządy. Pełni dziwnej ekscytacji, która zaczyna udzielać się również mi, pozwalają sobie na wyciągnięcie kilku z nich. Z zapałem opowiadają mi o uszkodzeniach i ich wpływie na funkcje życiowe człowieka. Podsuwając mi je niemal pod nos, ukazują nawet najmniejsze draśnięcia, które mogą powodować zaburzenia w ich pracy. Zapach zaschniętej krwi mieszający się z wonią rozkładających się tkanek coraz mocniej drażni moje nozdrza. W pierwszej chwili jest czymś niezwykle nieznośnym. Wręcz powoduje u mnie odruchy wymiotne, choć to szybko mija. Powoli przyzwyczajam się do niego i z coraz większym zainteresowaniem przyglądam się wnętrznościom mężczyzny. Ciało ludzkie pełne jest tajemnic i niejasności, które tylko czekają na to, aby je odkryć. Wydaje się, że początkowe przeszkody stają się jedynie motorem napędowym do zaangażowania się w ich rozwiązanie. Wiem, że nasi pracownicy zdecydowali się na to i dla nich jest to kolejne wyzwanie. Przyzwyczajeni do spraw prostych i łatwych, pochłonięci rutyną i być może nieco znudzeni, w końcu dostali to o czym od dawna marzyli. Sprawę wyjątkową i wymagającą dogłębnej analizy, w której nawet najmniejszy szczegół ma znaczenie. Uśmiecham się więc delikatnie, gdy stwierdzają, że muszą mi pokazać jedyną uszkodzoną kość. Być może jedyny ślad, który pomoże im dotrzeć do rozwiązania. Z uwagą obserwuje ich, gdy z największą delikatnością małymi skalpelami podważają skórę pokrywającą klatkę piersiową. W między czasie wspominając o zdjęciach, które powinnam zobaczyć. Jeden z nich o imieniu Tom, odrywa się na chwile od pracy, by mi je pokazać. Wsuwając mi je w ręce niemal natychmiast wskazuje na ledwo dostrzegalną dziurkę w jednej z kości piersiowych. Kiedy z dziwieniem pytam jak zdołali ją dostrzec, puszcza mi jedynie oczko, wybuchając serdecznym śmiechem. Przez jeszcze kilka minut oglądam owe zdjęcia, wciąż będąc pod ogromnym wrażeniem. Obaj po raz kolejny ukazują swój talent i geniusz. Gdy wracamy do stołu, mogę zobaczyć odsłonięte już żebra. Wyraźnie opadnięte, choć nadal znajdujące się w zaskakująco dobrym stanie. Tutaj proces rozkładu z niewiadomych mi jeszcze powodów wydaje się być nieco wolniejszy. Tom podaje mi białe rękawiczki i, wskazując na oczyszczone z krwi miejsce, prosi abym przyjrzała mu się bliżej. Naświetla je też odpowiednio i nakierowuje oględnie, czekając aż sama dostrzegę owe uszkodzenie. Muszę przyznać, że zajmuje mi to trochę czasu. Kiedy więc w końcu mi się udaje, wskazuje na nie z triumfalnym uśmiechem. Obaj biją mi brawo, zapewniając mnie, że to dopiero początek atrakcji. Zaczynam odczuwać dziwną fascynację i chęć poznania choćby najmniejszej tajemnicy jaką kryją zwłoki mężczyzny, którego tak dobrze znaliśmy. Był jednym z nas, a przynajmniej tak mówiono, gdy niespodziewanie pojawiał się na korytarzach naszego działu. Zawsze pojawiał się w najważniejszych chwilach, by po rozwiązaniu sprawy przepaść jak kamień w wodę. Z opowieści najbardziej zaufanych ludzi wiem jedynie, że był tutaj najlepszy i najbardziej ceniony. Człowiek od trudnych zadań, który poległ na polu bitwy tak, jak sobie niegdyś wymarzył. Uśmiecham się gorzko, zastanawiając się czy również mnie to czeka. Szybko jednak odganiam od siebie te myśli, osuwając się nieco od ciała. Podnoszę się wolno z fotela i, dziękując za prezentację, zbieram się do wyjścia z pomieszczenia. Zaczyna robić się późno, a na mnie czeka jeszcze mnóstwo pracy.
- Zachwycające prawda? -Tom dorównuje mi kroku i, otwierając przede mną potężne metalowe drzwi, uśmiecha się ciepło. W odpowiedzi dziękuje za poświęcony mi czas i odwzajemniam delikatnie uśmiech, myślami będąc już w zupełnie innym miejscu. Jeden, być może nieistotny szczegół nie daje mi bowiem spokoju. Wchodząc na górę po monumentalnych schodach, mijam kilku współpracowników i przełożonych. Ludzi, których na dobrą sprawę nie znam i nie wiem, czego można się po nich spodziewać. Wchodząc do tego budynku, zostawia się za jego drzwiami całe swoje życie, by przez parę najbliższych godzin poświęcić się jedynie pracy. Tutaj nie ma miejsca na koleżeńskie rozmowy w przerwie czy wspólne wyjście na kawę. Każdy doskonale wie, że przyjacielskie stosunki mogłyby jedynie przeszkadzać w naszej pracy, wymagającej od nas całkowitego oddania i podporządkowania całego życia. Decydując się na nią świadomie zrezygnowaliśmy z siebie, oddaliśmy wszystko, co mieliśmy w imię wyższych celów. Czasem jedynie zastanawiam się, czy są one tego wszystkiego warte i czy jestem w stanie nadal o nie walczyć. Czy mam w sobie siłę, która uratuje mnie przed destrukcją. Stojąc nad przepaścią trudno jest cofnąć się w tył i uratować się przed spadkiem. Bywa, że jest już za późno, i jedyną drogą jest ta, którą podążamy. Nawet jeśli wiemy, że prędzej czy później zniszczą nas wartości, za które jeszcze niedawno oddalibyśmy życie.
- Zachwycające prawda? -Tom dorównuje mi kroku i, otwierając przede mną potężne metalowe drzwi, uśmiecha się ciepło. W odpowiedzi dziękuje za poświęcony mi czas i odwzajemniam delikatnie uśmiech, myślami będąc już w zupełnie innym miejscu. Jeden, być może nieistotny szczegół nie daje mi bowiem spokoju. Wchodząc na górę po monumentalnych schodach, mijam kilku współpracowników i przełożonych. Ludzi, których na dobrą sprawę nie znam i nie wiem, czego można się po nich spodziewać. Wchodząc do tego budynku, zostawia się za jego drzwiami całe swoje życie, by przez parę najbliższych godzin poświęcić się jedynie pracy. Tutaj nie ma miejsca na koleżeńskie rozmowy w przerwie czy wspólne wyjście na kawę. Każdy doskonale wie, że przyjacielskie stosunki mogłyby jedynie przeszkadzać w naszej pracy, wymagającej od nas całkowitego oddania i podporządkowania całego życia. Decydując się na nią świadomie zrezygnowaliśmy z siebie, oddaliśmy wszystko, co mieliśmy w imię wyższych celów. Czasem jedynie zastanawiam się, czy są one tego wszystkiego warte i czy jestem w stanie nadal o nie walczyć. Czy mam w sobie siłę, która uratuje mnie przed destrukcją. Stojąc nad przepaścią trudno jest cofnąć się w tył i uratować się przed spadkiem. Bywa, że jest już za późno, i jedyną drogą jest ta, którą podążamy. Nawet jeśli wiemy, że prędzej czy później zniszczą nas wartości, za które jeszcze niedawno oddalibyśmy życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz